Po II wojnie światowej na Ziemie Odzyskane przybyło wielu repatriantów z Lwowa, wśród nich był młody, 31 letnich wówczas Adam Klimowicz, który wraz z żoną Władysławą, osiedlił się we Wleniu. Otrzymał mieszkanie w domu przy ul. Politajewa 3 i zadomowił się na dobre w nowo powstającej tutejszej społeczności.
Rychło zdobył sobie ogólny szacunek i uznanie, gdy zorganizował i otworzył pierwszą publiczną bibliotekę. Jej działalność nie sprowadzała się tylko i wyłącznie do wypożyczania książek. Pan Adam Klimowicz prowadził w jej ramach także ożywioną działalność kulturalno- oświatową i to nie tylko na terenie miasta, ale również wśród osadników- gospodarzy, zasiedlających okoliczne wioski. Był, bowiem urodzonym społecznikiem- pasjonatem, co dla niektórych mieszkańców było solą w oku, zwłaszcza dla aktywistów tutejszej komórki PPR-u. Uwidoczniło się to zwłaszcza z chwilą, kiedy Klimowicz został członkiem opozycyjnego Stronnictwa Pracy a następnie, kiedy w grudniu 1945 roku został sekretarzem Zarządu Miejskiego Związku Osadników Wojskowych we Wleniu. Zapewne nie przypuszczał wtedy, jakie poniesie z tego tytułu konsekwencje
Tymczasem Panu Adamowi wszystkiego było mało i dlatego wkrótce z jego inicjatywy powstał w 1946 roku pierwszy miejscowy klub sportowy „Orzeł”. A że był nietuzinkowym człowiekiem, został czynnym zawodnikiem drużyny piłkarskiej tegoż Klubu. Prawdopodobnie ta jego nowa, lokalna inicjatywa wynikała z jego rodzinnych związków. Otóż swego czasu – jeszcze we Lwowie – jedna z jego sióstr, wyszła za mąż za jednego z braci Matyasów – Mieczysława, znanych i słynnych piłkarzy „Pogoni” Lwów. To, dlatego po 1956 roku w nawiązaniu do lwowskich tradycji i resentymentów części mieszkańców Wlenia, pochodzących z tego miasta nazwa klubu sportowego została zmieniona na „Pogoń”.
Tymczasem zbliżał się nieuchronnie termin pierwszych wyborów powszechnych w kraju. Ponieważ Klimowicz był bardzo aktywnym członkiem – to na niego padł wybór kierownictwa władz wojewódzkich Stronnictwa we Wrocławiu – polecając mu rozszerzyć i ugruntować wpływ Stronnictwa Pracy w byłym powiecie lwóweckim. To było początkiem osobistego i jego rodziny – nieszczęścia… Narastał, bowiem coraz bardziej czerwony terror, którym komuniści chcieli zastraszyć i sparaliżować działalność opozycyjnych partii – również na Dolnym Śląsku.
W nocy z 9 na 10 stycznia 1947 roku Adam Klimowicz został aresztowany w swoim mieszkaniu przez funkcjonariuszy „bezpieki”- pod zarzutem posiadania i rozpowszechniania antypaństwowych ulotek. Sposób przeprowadzenia rewizji w jego mieszkaniu wskazuje, że była to zręcznie zmontowana prowokacja polityczna. Według relacji współtowarzyszy niedoli, którzy mieli to szczęście, że przeżyli i po 1956 roku wyszli na wolność z lwóweckich piwnic Urzędu Bezpieczeństwa; pan Adam przeszedł bardzo ostre, intensywne śledztwo, podczas którego – jak wskazywały ślady na ciele – nie szczędzono mu bicia i wymyślnych tortur. Wszystko wskazuje na to, że nie wytrzymał UB-eckiego, brutalnego śledztwa i w wyniku odniesionych obrażeń zmarł. Po wydaniu zwłok został pochowany na jednym z krakowskich cmentarzy, bowiem w Krakowie mieszkali jego rodzice, siostry i młodszy brat. Według urzędowego pisma- jakie otrzymała jego żona- „stało się to w rezultacie samobójczego skoku z drugiego piętra„. Tylko tyle suchych słów wyjaśnienia nic więcej! A przecież 15 stycznia 1947 roku został zabity młody pełen pasji życiowej 33-letni człowiek, dla którego słowa „patriotyzm”, „Ojczyzna” znaczyły wszystko! Został zabity człowiek, który pozostawił bez środków do życia żonę i 1,5-roczną córeczkę!
Minęły lata, aż przyszedł pamiętny 4 czerwca 1989 roku, a wraz z nim nadzieja, że niezawisły Sąd III RP zlikwiduje także i wleńską „białą plamę”. Niestety… „gruba kreska” pana Mazowieckiego zniweczyła także i tę- zwykłą ludzką nadzieję. Podczas rozprawy w jeleniogórskim Sądzie Wojewódzkim- 17 września 1992 roku – pani Klimowicz usłyszała w pewnym momencie ironiczne zapytanie byłego funkcjonariusza UB: „Jak długo jeszcze odgrzebywać będziecie tak stare sprawy?!”. Słowa, które wstrząsnęły nią dogłębnie!
Finał sprawy był jednak z goła nieoczekiwany, godny zaiste starych „dobrych czasów” i miał miejsce poza salą rozpraw.
Pewnego dnia, niespodziewanie panią Klimowicz w Opolu – gdzie mieszkała u córki – odwiedzili byli „smutni panowie”, którzy mówiąc oględnie – poradzili jej, aby dała sobie spokój ze sprawą śmierci męża
Sprawa aresztowania, kilkudniowego torturowania i śmierci Adama Klimowicza, do dzisiaj pozostaje niewyjaśniona.
65 lat temu w tragicznych okolicznościach odszedł człowiek, mąż i ojciec, ale także zasłużony społecznik, jeden z „Ojców” tego miasta, o którym przez lata nie wypadało głośno mówić, a dzisiaj – kto jeszcze o nim pamięta … ?